22.7.11

Yoda Gaworzy

Chcieć, czy nie... w ciągu dnia nadchodzi taki mooment kiedy trzeba Młodego nakarmić. Moment taki jest często sygnalizowany w dość stanowczy sposób, kiedy to Młody staje przy barierce łóżeczka, przy pianinku, albo w foteliku wypluwa nonszalancko gryzioną przed chwilą zabawkę i patrząc na stojące na blacie naczynia rozpoczyna głośne:

"mmaammaammaammaammaammaamm"


Co prawdopodobnie oznacza:

Gdzie jest moje jedzenie?



Innym momentem, który niezawodnie przychodzi w ciągu dnia, jest kąpiel, a po kąpieli suszenie. Kiedy się już Młody wychlapie i wypluska (a razem z nim cała łazienka), jest wyjmowany z wanny i i zawijany w ręcznik. Po zakończeniu zawijania dość częśto wygląda jak mistrz Yoda.

Zupełnie bezwolnie zacząłem się zastanawiać - w jaki sposób zacząłby wołać o jedzenie Mały Yoda.
Wyobrazilem sobie Młodego w habitku mówiącego:

Jedzenie moje gdzie jest?

I zacząłem sobie to od razu tłumaczyć na język potomczy...


Poczułem się nieco zaskoczony, gdy wyszło mi:

"mmaammaammaammaammaammaamm"

14.7.11

Deglutyzator cz.II

Patrzę na wczorajszy wpis i dochodzę do słusznego (i potwierdzonego słowami Ukochanej) wniosku, że podczas końcowych akapitów pisałem już przez sen.

Cóż. Młody miał wczoraj swoją małą rocznicę, w związku z czym należało mu się trochę więcej atrakcji, a mi - kiedy on już zasnął - zbrakło już sił... najwyraźniej.

A to dopiero początek.


Deglutyzator - jak nazwa wskazuje, to mały, obsługiwany płucnie, odkurzacz do wyciągania gl...
hmm...

do udrażniania górnych dróg oddechowych. Sam mechanizm, mimo posiadanych zabezpieczeń i filtrów, dość brutalnie jednak wpływa na moją wyobraźnię i jeśli nie muszę, nie uciekam się do tej ostateczności.

Wyglądało na to, że teraz jednak będę musiał skorzystać z deglutyzatora. Aby się do tego należycie przygotować psychicznie (i oddechowo) wyszedłem na chwilę na balkon. Młody - czuwając nade mną, oczeywiście towarzyszył mi w przygotowaniach. I tu stał się jeden z małych rodzinnych cudów.

Zaraz po wyjściu na balkonowe słonko moja Pociecha zmrużyła oczy i kichnęła dwukrotnie, co skutecznie wyeliminowało nasz problem.

A teraz - jako, że jest wciąż wcześnie i wydaję się sobie wypoczęty - wracam do towarzyszenia Młodemu - będziemy wrzucać klocuszki do garnuszka.


I nie... to nie jest metafora na nocnik.

13.7.11

Deglutyzator...

Na początek odrobina arytmetyki...

- Zabawki, którymi Twoje dziecko bawi się przez dwadzieścia minut, Ty sprzątasz przez godzinę,
- Jedna butelka soku oznacza przynajmniej trzy zmiany pieluchy.
- Płacz Twojego dziecka, na który zareagujesz w ciągu pietnastu sekund, da się wyciszyć w ciągu minuty.
- Na płacz Twojego dziecka, na który nie zareagujesz w ciągu pietnastu sekund, musisz poświęcić ok 25- 45 minut.
- W czasie, w którym Ty podnosisz się z sofy Twoje dziecko zdąży się podnieść i przemaszerować ponad połowę drogi do kuchni...
- W czasie, w którym czytałeś/łaś poprzednie punkty, Twoje dziecko... ech... lepiej sprawdź osobiście.


A teraz o deglutyzatorze.

Kiedy dowiedziałem się, że będę ojcem wyobraźnia zaczęła mi podsuwać najrozmaitsze obrazy. Większość z nich dotyczyła problemów związanych z dojrzewaniem potomstwa. Dziś jednak rzeczywistość zaskoczyła mnie po raz kolejny.

Wierzę wprawdzie, że mały przedstawiciel człowiekowatych rozwija się szybciej, niż starszy egzemplarz tej samej klasy adaptuje się do warunków bieżących (o ile zmęczenie tacierzyńskim nie zmoże mnie zupełnie, jeszcze wrócę do tematu), ale moje zaskoczenie było aż tak olbrzymie.

Młody rozwija się dobrze i przepisowo i absolutnie bezproblemowo. Kiedy więc podniosłem pociechę do góry, by tradycyjnie wgryźć się w brzuszek i spojrzałem do góry... zauważyłem podejrzaną substancję w dziurce od nosa. Postanowiłem działać bezzwłocznie.

Razem z Młodym wybraliśmy się do łazienki, gdzie posadziwszy go na blacie, delikatnie przycisnąłem wolną dziurkę i własną twarzą pokazałem jak powinien dmuchać.

Skończyło się rozbawieniem pociechy i o dalszych próbach nie mogło być mowy.

Pozostał deglutyzator - diabelskie narzędzie, którego stożkowaty koniec podłącza się do pociechy, a jego drugi koniec ... jego drugi koniec to wężyk z czerwonym ustnikiem...


Wydawało mi się, że powinienem się szkolić w wyciąganiu...informacjI, A TU TAKA NIESPODZIANKA

7.7.11

Tatuś - kura domowa

Nie chcę zabrzmieć seksistowsko, ale dzisiejszy dzień doprowadził mnie do niespodziewanego wniosku.

Sytuacja codzienna:

Siedzimy z Młodym i urządzamy sobie męskie przedpołudnia jak zawsze od poniedziałku do piątku, kiedy to ja "pracuję z domu", a on dokonuje szeroko pojętego "dojrzewania". Oznacza to zazwyczaj, że kiedy nie śpi zajmuje mój czas w 110% i wtedy oczywiście turlamy się po dywanie, czołgamy za piłką, dużo pijemy (soków i herbaty), przekrzykujemy się wzajemnie losowo wybranymi sylabami i zacieśniamy naszą męsko-męską przodkopotomczą więź.

Gdy Młody zaśnie mógłbym popracować, ale wtedy jestem zajęty usuwaniem klocków, piłek, miśków, ciuchć, małpek, grzechotek, niezwykle nawilżonych smoczkow oraz wszelkich innych przeszkadzajek, które leżąc beztrosko na podłodze mogłyby mnie wywrócić właśnie wtedy, gdy będę niósł swoją (zimną od godziny) pierwszą poranną kawę do komputera.

Kiedy już więc uporam się z usuwaniem przeszkód i z życiodajnym trunkiem usiądę sobie na chwilę, Młody najcęściej przypomina sobie, że tak naprawdę nie chce mu się spać, ale za to ma jeszcze wiele kątów w mieszkaniu do sprawdzenia, bo na pewno w którymś z nich zostawił najmniejszego misia - tego bez brzuszka.

Sprawdzamy więc kąty...


Po wiekach wypraw i poszukiwań wraca do domu Ukochana. Szczęśliwy, że teraz przejmie ode mnie obowiązki opiekunki, siadam do komputera i pociągam z filiżanki pierwszy łyk kawy. Ku swojemu zdumieniu stwierdzam, że zimna budzi do życia jeszcze bardziej niż gorąca - pewnie dlatego, że wykręcenie szczęki boli - i właśnie wtedy słyszę Ukochaną: możesz go wziąć na chwilę, bo ja muszę...

Mogę trochę przesadzić, ale rzeczona kwestia powtarza się mniej więcej co 20 - 25 minut. Kocham Młodego, więc z rozkoszą przymykam ekran razem z czekającym na nim zleceniem …na wczoraj" i przejmuję Młodego "na chwilę"...

Kiedy wieczorem jemy kolację Ukochana pyta: jak to jest, że Wy siedzicie w domu rano i nic nie jesteście w stanie zrobić, a ja wracam z pracy, zajmuję się dzieckiem, karmię, sprzątam, gotuję, jem i...

... i zacząłem myśleć...

... i nie wiem co odpowiedzieć, więc przytakuję.

Później, dużo później, kiedy obie kochane przeszkadzajki poszły już spać doszedłem do wniosku, że najwyraźniej faceci są trochę mniej przystosowani do wielozadaniowości niż kobiety...