25.4.13

Klapsić, czy nie klapsić - czyli miłość a "na co można sobie pozwolić"

Kiedy zaczynałem pisać pierwsze wpisy na Tatusiu-Bajarzu byłem przekonany, że bycie Tatusiem jest absolutnie bezwarunkową przyjemnością i przywilejem. Obiecałem sobie wtedy, że, jak ognia,  będę unikał postowania o negatywnych przeżyciach. Z czasem musiałem nieco zrewidować swoje poglądy. Dziecko trochę dorosło i zaczęło "przejawiać charakterek", a pokojowe metody wychowawcze zaczęły zawodzić.

Daleki jestem od praktykowania wychowania bezstresowego. Syn będzie sobie musiał radzić z niejednym stresem w życiu dorosłym i nie widzę najmniejszego sensu w trzymaniu go w nieświadomości. Nie zaryzykuję, że kiedy pójdzie do pracy, załamie się już po pierwszej obsuwie od szefa.

Nie chcę mu jednak tych stresów dokładać, ale system motywacyjny nie może się składać z samych tylko nagród. Kary niestety też muszą być, bo powód mojej radości i małe słońce mego życia coraz częściej próbuje wrzeszczeć, piszczeć, panikować i domagać się czegokolwiek przez żądania i bardziej lub mniej negatywne (czasem agresywne) zachowanie.

Oczywiście mogę na niego krzyknąć. Kiedy byłem dzieckiem, a rodzic "huknął" głosem na dziecko, to kuliło się w pokorze i szacunku. Ba... czasem dotyczyło to nie tylko dzieci w pokoju, ale w całym bloku. Dziś ten sposób wydaje się być nieco nieefektywny. A przecież nie będę się przekrzykiwał z własnym dzieckiem.

Co zatem pozostaje? Idealnego rozwiązania ciągle szukam. Tłumaczenie i wyjaśnianie zdaje się mieć sens, gdy Młody akurat chce posłuchać, kiedy się jednak zafiksuje na swoich oczekiwaniach, nie ma sposobu, by do niego dotrzeć. A krzyk, pisk oraz tupanie i machanie rączkami nie ustaje. Nie wnikając w szczegóły - w małego aniołka wstępuje diabełek, o którym doskonale wiemy, że on wie, że robi źle.

Z braku sposobów myśli automatycznie biegną do czasów, kiedy Klaps nie był tematem tabu, a środkiem wychowawczym.
Kiedy chodziłem do podstawówki, nauczyciel mógł legalnie przyłożyć mi linijką w łapę, a ja wiedziałem, że powinienem się go słuchać, bo ma mi coś ważnego do przekazania. Kilka lat temu, głośno było o nauczycielu, któremu uczniowie włożyli kosz na głowę i nie było z tego powodu konsekwencji, bo "to przecież jego wina, że nie potrafił sobie klasy wychować".

Również kilka lat temu - o ile się nie mylę - wprowadzono zakaz klapsów /karcenia rodzicielskiego/ jako pomocy dydaktycznej. Nie jestem w stanie zliczyć ile razy czytałem o dzieciobójcach i dzieciobójczyniach od tego czasu. Rozumiem, że przepis został wprowadzony, by zwalczać pewne patologie (które swoją drogą mają ten przepis w głębokim "gdzieś") oraz chronić dzieci. Tymczasem pytam sam siebie, czy przypadkiem nie zabrano rodzicom bardzo ważnego narzędzia, a dzieci utwierdzono w przekonaniu bezkarności.

Młody ma dopiero dwa i pół roku, a ja boję się, co będzie za rok, pięć i dziesięć lat... i szukam sposobu,  jak wytłumaczyć dziecku, że kochać, to nie znaczy pozwalać na wszystko i szczerze przeraża mnie to, co czytam o "dzisiejszej złotej"młodzieży.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz