29.12.14

Rozmowy nieuniknione #2

W pośpiesznym sprzątaniu po śniadaniu w koszu wylądowała łyżeczka do herbaty. Tatuś-Bajarz przystąpił do akcji odzyskiwania sztućca. Zauważył to Młody:
- No tak!, Jak Młodszy, albo ja grzebiemy w śmietniku, to się gniewacie, a tata, to może?
Na co Ukochana:
- Tata jest archeologiem - tata może.

22.12.14

Tatuś-Bajarz na wychodnym...

Poprzedni tydzień był dość ciężki, ale zakończył się dobrze. Wszyscy wrócili do domu i można było rozpocząć weekend i następny etap wyścigów ku spokojnym Świętom.
Wcześniej jednak Tatuś-Bajarz dostał od Rodzinki wychodne, a szczęśliwy traf chciał, że akurat w sobotę na Stadionie Narodowym w Warszawie odbywała się Blogowigilia 2014 (#BLOGOWIGILIA). Była to specjalnie zaaranżowana impreza dla osób z całej Polski, które zajmują się pisaniem lub opowiadaniem w internecie - o wszystkim, jak również (a jakże) o niczym. Wśród ponad 600 osób znalazło się miejsce również dla osób piszących o swoich pociechach i radościach i smutkach z tym związanych.

Jednak wszystkich branż i rodzajów, i tematyk było tam po prostu w bród.

To co się często kojarzy z takim spotkaniami to olbrzmymi ładunek pozytywnej energii, hurraoptymizmu i entuzjazmu któy nie zawsze i nie wszystkim może wydawać się szczery. To jednak trzeba przeżyć, żeby zrozumieć. Kiedy spotyka się taka masa ludzi napędzanych przede wszystkim pasją nie sposób nie zarazić się dobrym humorem i chęciami do dalszego pisania.

Tatuś-Bajarz choć zmęczony po ostatnim tygodniu i z natury wyciszony również zachłysnął się niemałym łykiem tych dobrych emocji. Jak można było się nie zachłysnąć - przyjęcie zorganizowane w galerii Stadionu Narodowego, dla 600 osób, a mimo to dopięte na ostatni i niajcieplejszy guzik. Każdy czuł się gospodarzem i VIPem jednocześnie, a do tego...

A do tego można było poznać wielu ludzi, któzy mają podobną pasję i nie wstydzą się o tym rozmawiać.
Tatuś-Bajarz z pewną taką nieśmiałością i zdumieniem niemałym również i na tym polu dał się ponieść. I teraz nie mógłby się tym nie pochwalić, bo chciałby, żebyście i Wy mogli poczytać, co Oni mają do powiedzenia. To przede wszystkim dwie mamy Agnieszka i Aleksandra oraz dwóch tatków: Marcin i Przemek .

To doprawdy niesamowite uczucie. Każdy rodzic czuje się przecież kimś specjalnym, ale jak się takich osób zbierze więcej...To się czują wyjątkowo specjalni - nawet jeśli głównym objawem jest powitalny pisk...wrzask... "DZIŚ MAM WOLNE!!!"

Post Scriptum -Zorganizowanie takiej imprezy nie udałoby się bez odpowiedniego zastępu sponsorów. A tych nie zabrakło.
No i prezenty - też były. Choć w przypadku Tatusia-Bajarza zostały one dość szybko rozparcelowane - łącznie z opakowaniem...

18.12.14

Pierwsza noc w szpitalu.

Gdy Tatuś-Bajarz był jeszcze dzieckiem, jego mama często opowiadała mu historię o tym, co zrobił Dziadek-Bajarz, gdy się dowiedział o narodzinach swojego potomka. A Dziadek-Bajarz mianowicie ze szczęścia zaczął chodzić na rękach. Rodzicielka mogła to obserwować wyłącznie przez szpitalne okno ponieważ ówczesna polityka (a może medycyna) nie zezwalała na tak wczesny kontakt z noworodkiem komukolwiek, kto nie był jego mamą.

Lata minęły i trochę się w tej materii pozmieniało. Tatuś-Bajarz na przykład miał szczęście towarzyszyć przyjściu na świat obu swoim pociechom. I byłoby pięknie, gdyby na takich wizytach się skończyło.

Ale świat nie jest idealny i prawdopodobieństwo, że któraś z pociech będzie potrzebowała pomocy ze strony służby zdrowia jest całkiem niemałe. Aby nie szukać daleko – jest na tym blogu wpis o pociętych paluszkach. Tym razem jednak chodziło o coś innego. O zabieg właściwie na tyle rutynowy, że aż szkoda się na jego temat rozpisywać. Niemniej jednak...

Kiedy dziecko trafia do szpitala trudno cokolwiek uważać za rutynę. Nawet jeśli nie jesteśmy lekarzami, zdajemy sobie sprawę, że każdy przypadek jest inny. A ponieważ jesteśmy rodzicami, to wiemy również, że akurat nasze dziecko jest wyjątkowe.
Tatuś-Bajarz był... a właściwie nadal jest zestresowany maksymalnie. Z burzą myśli, rozstrojem nerwowym, wybiciem z rytmu i stressraką włącznie (pardon my French). Ale nie byłby sobą, gdyby nie szukał jakichś dobrych stron (poza tą, że zabieg ma pomóc, co jest chyba oczywiste). I tak skupił się właśnie na tym, że on, Tatuś-Bajarz, nawet jako ten surowy czasem ojciec, będzie mógł wesprzeć swoją pociechę w tych chwilach strachu i dyskomfortu. I pomyślał sobie: jakie to szczęście, że mogę w szpitalu zostać na noc z Młodym.

I teraz, kiedy Młody chrapie w łóżeczku obok, Tatuś-Bajarz myśli o całym dniu, który właśnie minął, o tych wszystkich rodzicach, którzy starali się równie mocno nie okazać strachu – by pocieszyć własne dzieci. I o tym, jak niemal do samego zaśnięcia Młody odrzucał myśl o tym, że spędzi noc poza domem. A kiedy już ją zaakceptował i powiedział, że w ostateczności może do domu wrócić jutro, wydał się swojemu ojcu najodważniejszą i najdzielniejszą istotą pod Słońcem.


Tatuś-Bajarz wie, że rano strach zapewne znów zagości w oczach Młodego, i że on sam będzie robił wszystko, by nie pokazać synowi, jak się martwi, ale na razie... na razie Młody śpi. I niech śni sobie kolorowo.

14.11.14

Przyszłość zbliża sie małymi kroczkami.

Jakoś tak się zawsze dzieje, że duża część wpisów powstaje pod wpływem jakiejś konkretnej emocji. I nie ukrywam, że chyba zbiera mi się również na wpis o dyscyplinie, ale to jeszcze nie dziś. Dziś o zupełnie czymś innym...


Niecałe trzy lata temu życie nabrało zrywów. Młody zaczął chodzić, a my... no cóż Tatuś-Bajarz musiał nauczyć się wprawiać swój majestat w ruch w ułamku sekundy, by uratować główkę, czy kolano Młodego. Ukochanej było oczywiście łatwiej, bo jej majestat jest nieco mniejszej wagi.
Przez następne trzy lata wydawało nam się, że już nabraliśmy wprawy.

Tymczasem Młodszy, który, mimo naszego doświadczenia (o którym sądziliśmy, że już możemy wpisać sobie w CV), ciągle nas zaskakuje stanął sobie ostatnio na środku pokoju, a rączką złapał za szczebelek łóżeczka (naprawdę próbowałem uniknąć tych zdrobnień, ale jakoś nie pasowało) i spojrzał na nas, jakby chciał powiedzieć: "No to patrzcie, jaki wam teraz numer wykręcę".

Wszystkie ścięgna i mięśnie Tatusia-Bajarza wstrzymały oddech.

Młodszy jest juz w stanie przewędrować całe mieszkanie cały czas wędrując pod jakąś ścianą. To znaczy, byłby - gdyby chciał, ale często mu się nie chce. Dlatego często próbuje sobie skracać drogę. Z wyciągniętymi przed siebie rękoma wygląda wtedy jak malutki zombie, który wędruje przed siebie, choć jeszcze nie do końca wie, dokąd chce zajść. W odróżnieniu jednak od bohatera tego niezbyt szczęśłiwego porównania, Młodszy doskonale wie, gdzie chce się dostać i co więcej, wie również, jak tego dokonać. Kiedy więc napotka na przeszkodę (pozornie) nie do przejścia, zatrzymuje się, podejmuje próbę, lub dwie a następnie wzywa posiłki...

Posiłki przychodzą, biorą Młodszego na ręce i wkrótce jest po sprawie.

Zdaję sobie sprawę, że  - jeśli sami jesteście rodzicami - pewnie doskonale znacie tę radość. Zrozumiecie też, dlaczego, w tygodniu pełnym kiepskich wiadomości i ciężkiej atmosfery, właśnie tym chciałem się z Wami podzielić.

31.10.14

CPCD

Tatuś-Bajarz uwielbia czytać. Jest to jedna z tych umiejętności, bez których byłby bardzo nieszczęśliwy. Fakt, że Młody już czyta (i chce czytać) jest dla Tatusia-Bajarza czymś radośnie niepojętym i czymś, czego nie chciałby zmieniać. Czy Młodszy będzie taki sam? Kto wie...

Bo nie o tym chciałem Wam dziś opowiedzieć. A o Młodym i jego przedszkolu - Krasnoludkach. Pracujące tam Ciocie (w Krasnoludkach i chyba nie tylko tam tak właśnie się określa opiekunki) starają się zapewnić dzieciom jak najwięcej ciekawych zajęć - w tym również angażujących nie tylko dzieci. Jedną z takich atrakcji jest zapraszanie rodziców, by opowiedzieli o swoim zawodzie lub na przykład poczytali jakąś bajkę.

Tatuś-Bajarz nie dał się prosić dwa razy i od razu, gdy się o tym dowiedział, ustalił termin poczytanki. Nie zastanawiał się również nad tym, którą książkę przeczyta. Jedyne co pozostawało do ustalenia, to rozdział. Niestety - wszystkie rozdziały w Kubusiu Puchatku są dość długie, jak na możliwości gromadki przedszkolaków. Ale w końcu zdecydował się na rozdział, w którym Prosiaczek jest zewsząd otoczony wodą. Tatuś-Bajarz uznał, że to bardzo ważne, by dzieci wiedziały, że nawet takie maluchy mogą poradzić sobie w trudnych sytuacjach... ot taki morałek.

Bajka okazała się odrobinę za długa, ale to co najbardziej zaskoczyło Tatusia-Bajarza, to okrzyki z sali: Ja mam taką książkę w domu!
Były one o tyle zaskakujące, że książka, o której mowa, to wydanie z 1989 roku, z rysunkami autora (i pomocą Pana Shepherda), a nie jakimiś disneyowskimi przytulpotworkami. To było naprawdę miłe zaskoczenie.
Pierwsze...

Ukochana również nie dała się prosić dwa razy i zaraz po lekturze Kubusia Puchatka opowiedziała Krasnoludkom o pracy lekarza. Przepytała ich przy tym całkiem porządnie. W nagrodę każde dziecko dostało dyplom i szpatułkę (ech ci lekarze).

Obydwoje Tatuś-Bajarz i Ukochana odwiedzili przedszkole z przyjemnością, a uśmiech maluchów był wystarczającą nagrodą. Tymczasem czekała na nich jeszcze jedna niespodzianka. Ciocie przygotowały specjalne dyplomy, a dzieci...

...przygotowały nam laurki. Każda grupa swoją.

13.10.14

Ziuuuum... ależ ten czas leci. Aż boli...

Cztery lata i jeszcze jakieś 4 godziny temu świat Tatusia-Bajarza zmienił sie kompletnie. I zupełnie szczerze trzeba powiedzieć, że Tatuś-Bajarz nie pamięta czy kiedykolwiek indziej w jego życiu cztery lata minęły tak szybko jak te od momentu, gdy pojawił się Młody. Przecież, jak wczoraj, pamiętam ze szczegółami pojawienie się wyczekiwanego Pierwszego Przesyłka. Były świeczki i tort w kształcie ciuchci (zasługa Ukochanej), były zgrzyty o prawo zabawy starymi zabawkami (to zasługa Młodszego), ale było też klask klask po łapkach. Tatuś-Bajarz najwyraźniej sobie na to zasłużył.

Bo z czasem jest tak, że...

- ... czasu nie przybywa Synku, a dziś jest go szczególnie mało, no już wcinaj owsiankę.
- Nieprawda - głos Młodego wydawał się bardzo stanowczy, jednak pod koniec wypowiedzi zaczął się łamać - możesz sobie wyhodować więcej... - by w końcu przejść niemal w szloch - czasu. Nieprawda, że go ubywa, możesz, sobie wyhodować, nawet na balkonie. - dokończył w sposób, któy Tatusia-Bajarza rozbrajał i pozbawiał go wszelkich argumentów.
- Czasu nie da się wyhodować - zaczął Tatuś-Bajarz, ale wiedział, że nie przekona ani Młodego, ani siebie, a co więcej, wkrótce sam musiał wyjść na stronę przetrzeć spocone oczy.


Bo z czasem jest tak, że kiedy jest go najmniej zdarza się najwięcej najważniejszych spraw i spotkań i właśnie wtedy wciska się je właśnie w każdy wolny moment. I Tatuś-Bajarz właśnie doświadczał konsekwencji takiego - dorosłego - pojmowania czasu.

Sprawa była bardzo ważna. Ale Tatusiu-Bajarzu - nigdy więcej. NIGDY więcej nie umawiaj ważnych spotkań w taki dzień, bo przez następne 364 dni nie dasz rady nadrobić czasu straconego dziś.

Bycie Rodzicem nie jest łatwe. Tatuś-Bajarz nigdy nie utrzymywał inaczej i zawsze zdawał sobie sprawę, że każdemu przytrafiają się potknięcia. Wydawało się, że te kilka godzin da się zakamuflować i może Młody nie zauważy...

Pamiętajcie, że w dniu urodzin Waszego Dziecka, to ono powinno być Waszym najważniejszym spotkaniem. Albo też dostaniecie po łapkach. A może już dostaliście i boicie się przyznać. Nie chcę Was oszukiwać, że życie po mojej stronie ekranu jest pocztówkowo idealne. Zdarzają się błędy i nie jest wesoło. Nie będę Wam mówił o każdym z nich - to nie ma sensu, ale jeśli mogę Was ostrzec przed tym jednym. To proszę bardzo.

Nie... nie mówcie mi, że to oczywiste. Tatuś-Bajarz też uważał, że to oczywiste. I teraz łapki bolą...

29.9.14

And frankly... this song scares me to death... #1

Tatuś-Bajarz nie raz przekonywał siebie i innych, że bycie Tatusiem-Bajarzem (czy jakimkolwiek innym Tatusiem) to nie bułka z masłem i nie zawsze musi być różowo. Trzeba walczyć z włąsną cierpliwością i uporem pociech - i dobrze, gdy jest to walka dla ich dobra, a nie dla własnego komfortu.

Chyba każdy rodzic obiecywał sobie, że gdy dorośnie i będzie miał swoje dzieci, nie będzie popełniał błędów swoich rodziców. Że przychyli im nieba... że zawsze będą miały to, czego będzie im potrzeba.

Problemów z rodzicielstwem jest wiele. Dojrzewamy, zmienia nam się punkt widzenia, nagle wiele z zachowań naszych rodziców nabiera sensu. Z drugiej strony czasy się zmieniają i nie wszystko to, co działało kiedyś można z równym powodzeniem zastosować dziś.
Jednak największym problemem jest fakt, że to wszystko, co robimy, dzieje się "dziś", a efekty zobaczymy dopiero w odległe "jutro", kiedy najprawdopodobniej będzie już za późno na poprawki.

Ale tego nie da się przewidzieć i nie do końca jednak da się uczyć na cudzych błędach.

Czasem jednak trafia się na ludzi, którzy dostrzegli swoje błędy i nie boją się o tym opowiedzieć. Czasem jest to historia zmyślona, czasem prawdziwa... ale w obu przypadkach, gdy się na tym zastanowić, jest to historia przerażająca.



Tatuś-Bajarz dużo myśli. I choć akurat takich myśli unikałby najchętniej, to jednak są one potrzebne. By nie zapędzić się w złym kierunku...

21.9.14

Pierwszy raz po drugiej stronie.

Tatuś-Bajarz był swego czasu całkiem przyzwoitym uczniem. No przynajmniej na tyle przyzwoitym, że nie musiał się obawiać wywiadówek. Prawda jednak była taka, że mnóstwo kolegów z klasy (i koleżanek, by być szczerym) rozważało wynajmowanie noclegów w hostelach na wieczór zebrania z rodzicami. Ogólnie uważaliśmy takie spotkania za niepotrzebną okazję do denerwowania rodziców.
W końcu o naszym losie mieli rozmawiać ludzie, którzy na ogół tylko od nas wymagali...
Drogą tresury doszło więc do tego, że na słowa: "spotkanie z wychowawcą" Tatuś-Bajarz zaczynał się kulić.

Skulił się też i zupełnie niedawno, gdy po raz pierwszy poszedł na Wywiadówkę do przedszkola Młodego. Wciśnięty w małe krzesełko, gdzieś w ostatnim rzędzie, siedział i czekał. Najpierw przemawiała Pani Dyrektor. Przedstawiła program i wytyczne i zasady BHP i wszystkie te drobiazgi, z których Tatuś-Bajarz nie zdawał sobie sprawy, kiedy był dzieckiem, oraz o których nie sądził, że wymagają nagłośnienia, kiedy już dorósł. Później okazało się, że Młody jest oczywiście jeszcze na etapie pierwszym - nie zdawania sobie sprawy, a to z kolei zdezaktualizowałow głowie Bajarza etap drugi.
Potem była chwila dla Pani od języków. Opowiadała tak ciekawie, że przez kilka długich chwil Tatuś-Bajarz zaczął zazdrościć Młodemu szans, jakie się przed nim, w tak młodym wieku, właśnie rozpościerają.

I wtedy właśnie dotarło... przecież to Młody powinien się denerwować, to do niego teraz będę chodził na wywiadówki, to ja będę ten groźny... - myśli przebiegały galopem. Tatuś-Bajarz od razu poczuł się pewniej i rozsiadł się wygodniej na swoim miejscu. Urósł w górę, zadarł delikatnie brodę, rozejrzał sie po twarzach innych rodziców, wbił pięty mocniej w podłogę...


...i spadł z krzesełka.


Dziś nie będzie morału.

6.9.14

Trzeba się z tym pogodzić i być dumnym...

Tatuś-Bajarz jest tak naprawdę bardzo szczęśliwym Tatusiem. Jakkolwiek stara się za bardzo z tym obnosić. Na świecie są prawdopodobnie ludzie równie szczęśliwi - więc po co kreować wrażenie konkurowania? Z drugiej strony - są i tacy, którzy ze szczęściem są trochę na bakier. Tych z kolei nie wypada drażnić - mogliby nie wykazać się zrozumieniem.

Nie bójmy się też powiedzieć tego głośno, ale nie wszyscy chcą słuchać o cudownych, genialnych, szeroko uzdolnionych i absolutnie perfekcyjnych dzieciach.

Tatuś-Bajarz stara się więc, by wszelkie potencjalne "się obnoszenie" ze szczęściem (kiedy niecnie wyrwie się spod kontroli) było umiarkowane. Ale jak tu się nie cieszyć i nie być dumnym, kiedy Młody...

Kilka dni temu Młody dostał książeczkę. Ot taką:










I zaczął ją sobie przeglądać. W pewnym momencie najwyraźniej samo przeglądanie mu się znudziło. Otworzył więc kolejne okienko i bez zająknienia przeczytał o zagrożeniach wynikających z palenia. Naukę tę wykorzystał na spacerze, gdy - bez skrupułów - obsztorcował sąsiada z papierosem. Kiedy zaś Ukochana wróciła do domu, została natychmiast przeegzaminowana na okoliczność wiedzy z ilości kości u noworodków i dorosłych (Tatuś-Bajarz ze zdumieniem dowiedział się, że dzieci mają ich o około setkę więcej niż dorosły człowiek).
No ale przecież Tatuś-Bajarz wiedział, że Młody potrafi czytać. Dlaczego więc tak bardzo ciepło zrobiło mu się na serduchu gdy słuchał, jak Młody mówi do Młodszego: "jesteś jeszcze za malutki, ja Ci poczytam".
A potem w sklepie - gdy przy kasie Pani zapytała o kartę rabatową - powiedział: "Ja też mam kartę - do biblioteki..."
- O.. a czytasz już trochę? - zapytała grzecznie podtrzymując rozmowę.
- Pewnie! - odparł natychmiast - ja już wszystko czytam.
Na tym etapie Pani była zaskoczona, ale dociekała dalej:
- To ile ty masz lat?
- Trzy i pół, ... no prawie cztery - wzrok Pani szukał odpowiedzi u Tatusia-Bajarza, że może Młody coś koloryzuje. Ale nie koloryzował, a do tego przeczytał na głos treść ogłoszenia na żółtej kartce.
No i jak tu nie być dumnym?
Tatuś-Bajarz - drżącym głosem dodał - za dwa miesiące ma cztery.

I cała rodzinka wróciła do domu.

A książeczka? Młody odkurzył swój zestaw lekarski i teraz, gdy ktoś zachoruje, bada go dokładnie, a wszelkie niepewności sprawdza w swojej nowej księdze i tak chorzy dowiadują się, że płuca czernieją, serce sinieje, pulsu nie ma, a kolano się nie zgina, ale na wszystko pomoże przepisany syrop.


18.8.14

O obserwacjach wydarzeń teoretycznie niemożliwych...

Dzieciństwo to czas nieskończonych odkryć - wszelkiego rodzaju. Nie zawsze był przyjemnie, ale przecież musieliśmy jakoś poznać ten cały świat. Potem dorastamy - świat uznajemy za poznany, a cała frajda mija i zapominamy być ciekawi, a zaczynamy być nieco ostrożniejsi.
Obserwacja tego, jak uczą się dzieci jest chyba celową namiastką tej radości, daną nam przez ewolucję. I wcale nie oznacza to, że za każdym razem będzie zabawnie.

Bohaterem odcinka będzie dziś Młodszy. Owszem Tatuś-Bajarz i Ukochana uczą się wiele i przypominają tyleż obserwując i Młodego, ale dziś Młodszy absolutnie zawłaszczył sobie wszelką atencję.
Nie dalej niż trzy dni temu Młodszy przeszedł upgrade - z Memładełka przeistoczył się w Kasownik. Na razie jeszcze taki nieśmiały, ledwie ledwie wystający, ale zdecydowanie już faktyczny. Nie dalej niż trzy dni temu Ukochana (nie bez satysfakcji) stwierdziła, że Młodszemu wyrżnął się ząbek. Wiele "elementów układanki" z ostatnich dni wskoczyło tym samym na miejsce. Przede wszystkim te, dotyczące szczególnie rozdrażnionego zachowania Młodszego.

Zdaliśmy sobie sprawę, że nadejdą też pewne zmiany. Przede wszystkim Ukochana dostanie nową sukienkę (sponsorowaną przez skarbonkę Tatusia-Bajarza - nie jesteśmy przesądni, ale tę tradycję Ukochana kultywuje konsekwentnie), choć nie będzie to najważniejsza, ani najbardziej zauważalna zmiana. Bardziej istotne wydawały nam się nadchodzące zmiany w żywieniu - zarówno tym wymagającym sztucznych podajników, jak i... hmm no tym z użyciem bardziej naturalnych metod dystrybucji. Dość powiedzieć, że Tatuś-Bajarz Ukochanej nie zazdrościł, bo Młodszy jeszcze nie wyzbył się silnego odruchu ssącego.

Wyobraźnia Tatusia-Bajarza jest - jak już zostało zapewne nie raz wspomniane - jest dość bujna i elastyczna. Potrafi on sobie wiele wyobrazić, nie zawsze wędrując w stronę skojarzeń oczywistych. Na przykład dźwięk ząbka przesuwającego się po łyżeczce z zupką z jakiegoś powodu przywołał wspomnienie "Szczęk" i paznokci jadących po tablicy.
Ale nawet ta wyobraźnia nie przygotowała Tatusia-Bajarza na to, co zrobił Młodszy. Bo jak można się przygotować na to, że siedmiomiesięczny brzdąc, posiadający jeden ząbek zaledwie od trzech dni, ugryzie się w język...

No JAK?!



10.8.14

Ta nieznośna beztroska wakacji...

Lato to taki wspaniały czas w roku. Jest ciepłe, słoneczne, wyjazdowe, wakacyjne i takie ... takie krótkie. To może zabrzmieć jak krakanie - przecież nie ma jeszcze połowy sierpnia, ale Tatuś-Bajarz z rodzinką pojeździł sobie już troszeczkę i wieczorami wygląda już na to, jakby lato chyliło się ku końcowi.

Spędzanie takiego rodzinnego lata ma jeszcze tę cechę, że wiele rzeczy "niewakacyjnych" robi się dopiero wieczorami. A ponieważ "wieczory" zaczynają się dopiero, gdy pociechy pójdą spać, do poranków zostaje już niewiele czasu.
A wtedy łatwo zapomnieć o tylu ważnych tematach, o których się chciało opowiedzieć.

I Tatuś-Bajarz prawie zapomniał...

...opowiedzieć Wam jak to podróżowanie z dziećmi kształci i rozwija i co może Wam w tym pomóc.

Jedna sprawa, to podróżowanie do konkretnych miejsc. Razem z Ukochaną Staramy się, żeby takie wyjazdy były jak najbardziej atrakcyjne. I pewnie dlatego, gdy zapytaliśmy, co się Pociechom najbardziej podobało w wycieczce do Biskupina i okolic, usłyszeliśmy: "Plac zabaw" (przy restauracji).

Ale zupełnie inną sprawą są te małe wycieczki zupełnie nieplanowane. Najczęściej zarządza je Młodszy i nie ma wtedy odwrotu - zatrzymujemy samochód i maszerujemy: na łąkę, do lasu, do skansenu. Młodszy jeszcze nie potrafi, ale Młody rozpytuje o każde napotkane zielsko, źdźbło, kwiatek czy inną roślinkę. Jeśli możemy odpowiadamy, jeśli nie - zastanawiamy się rodzinnie, co możemy zrobić, by naprawić tę lukę w naszej wiedzy. Zbieramy więc listki, łodyżki, kwiatki, czasem zdjęcia, a razem z tym wszystkim również nazwy miejscowości, w których te nasze nagłe wycieczki miały miejsce.

Tylko co z tym wszystkim zrobić po powrocie do domu? Tu właśnie z pomocą przychodzi kolejna sprawa, o której zapomniałem Wam wcześniej powiedzieć. Opowiadałem Wam już o targach książki i łupach z nimi związanymi. Należał do nich komplet "Zielników" wydanych przez Arkady. W sumie jest ich siedem, a zdjęcia kilku znich zamieszcam poniżej. Każdy z tomów ma swojego owadziego przewodnika, który wprowadza nas w tajniki zakładania i prowadzenia zielników. W każdym znajdziecie też informacyjne pigułki na temat wielu bardziej lub mniej znanych przedstawicieli flory - nie tylko typowo polskiej.

















Być może Młody i Młodszy są jeszcze odrobinkę za mali, by w pełni docenić swoje dzieło w tej chwili - ale jestem pewien, że gdy dorosną, zielniki nadal będą nam towarzyszyć. Cena każdego tomu nie jest specjalnie wygórowana - jeśli weźmiemy pod uwagę jakość wykonania i zawartą w nim wiedzę, więc jeśli Wy również bylibyście zainteresowani, taką pomocą naukową, to możecie je nabyć w sklepie Arkad.


A my niedługo znów sobie gdzieś pojedziemy...

11.7.14

Rodzicom to jednak odbija...

... pomyślał sobie Tatuś-Bajarz, gdy po raz kolejny usłyszał dialog Ukochanej z gaworzącym Młodszym.


- Ależ synku... czemuż tak rozpaczasz i płaczesz jagódko moja, słodziutka, fioletowa - rozpoczęła litanię Ukochana.
- Nio bo mamo... - "odparł" jej "Młodszy" - nio bo wy tak wcinacie ten obiad, a ja bym też ciał takiego schabościaka...
- Ale ty jeszcze nie masz ząbków, Maleństwo głodne i przerozkoszne, takie niewyspane dziś... - kontynuowała Ukochana, a Tatuś-Bajarz dyskretnie zaczął (z podziwem) notować w myślach mnogość epitetów - a dziąsełkami tymi uśmiechniętymi to nawet jednego gryza nie weźmiesz głodomorku nienasycony.
- a to nie moźna pokroić... - "odparł"... itd. itp.

Tatuś-Bajarz uśmiechnął się sam do siebie - przecież i jemu zdarzało się w ten sposób rozmawiać z obydwoma pociechami - i z Młodym i z Młodszym. Po czym rzekł do Ukochanej:

- Uwielbiam Was słuchać. To mnie zawsze inspiruje...

Ukochana najwyraźniej zwęszyła (niekoniecznie tam obecną) ironię i odparła:

- Ja czuję się zupełnie tak samo, gdy słucham Waszych dialogów, gdy kąpiesz Młodszego, albo zmieniasz mu pieluchę...

Tatuś-Bajarz doskonale wiedział o czym mowa - sam nie mógł się oprzeć wywoływaniu w Młodszym wybuchów śmiechu - doskonale ładują baterie przed snem.

Czasem do rozmów wtrąca się oczywiście Młody:
- Ale braciszku... ty jeszcze nie możesz, bo jesteś za malutki. Najpierw musisz podrosnąć. - mówi w zupełnie dorosły sposób, by zaraz potem zapytać - A czy mogę go wziąć na ręceeee...?

- Chętnie blaciszku - "odpowiada" "Młodszy" - ale jesteś jeście za malutki. Najpierw musisz podrosnąć...

3.6.14

Książką w mrowisko.

Tatuś-Bajarz - z zamiłowania - jest również bibliofilem. Poza Ukochaną i Ambarasami, nie wyobraża sobie świata bez książek. A książki lubią być czytane, więc gdzieś "tam", głęboko w sobie, ma również nadzieję, że to zamiłowanie przejdzie także na Pociechy. Wszystko wskazuje na to, że ta nadzieja ma szansę się spełnić. Historia opowiada o ostatnim tygodniu.

"Co robią mrówki" (Nasza Księgarnia)
Bo ostatni tydzień zaczął się wtedy, gdy skończyły się warszawskie targi książki, na których Tatuś-Bajarz był i pieniążki wydawał. I tak w domu pojawiła się nowa książka, na której - ku wielkiej radości - łapki pod razu położył Młody.

Nie obyło się jednak bez zgrzytów.
- no to jak synku, poczytamy?
- ale tu jest napisane "opowiem Ci mamo", a nie ma napisane "opowiem Ci tato"...

Logiki Młodemu nie można odmówić, więc Tatuś-Bajarz musiał zająć się niecnym procederem podsłuchiwania. A było co podsłuchiwać. 

Książka na pozór nie wydaje się specjalnie imponująca. Ot niecałe 30 stron, na grubym kartonie i z mnóstwem obrazków. Czy to naprawdę warto? Jeśli macie dzieci, to tak.

Obrazki same w sobie stanowią arcyciekawą historię. Nagromadzenie szczegółów i postaci (oraz, jak się później okaże, ukrytych wiadomości) pozwala na poprowadzenie wątku wieloma torami i tylko od rodziców i pociech zależy, jak długo będzie trwała zabawa. Tym bardziej, że rysunki nie są pozbawione humoru.

Tatuś-Bajarz, choć nieco na uboczu, z przyjemnym zaskoczeniem stwierdził, że z Ukochanej też jest całkiem niezły Bajarz. Słuchał więc o wędrówkach i potyczkach dzielnych mrówek i o świetlikach, i o ślimakach, i o ćmach i motylach... i zdumiewał się tylko co nico - ileż to ciekawej wiedzy zawarte jest w tej niewielkiej książce. Nawet jeśli czegoś nie było w samej treści, dociekliwy Młody motywował Ukochaną do odszukania dodatkowych informacji.

Nagle w kąciku czytelniczym zapadła znacząca cisza. Młody, zabrał książkę i podszedł z nią do Tatusia-bajarza. Pokazał coś palcem na ostatniej stronie okładki i powiedział:
- Tatku, chciałbym Cię poprosić na stronę...
Dopiero wtedy Tatuś-Bajarz zauważył, że mały paluszek pokazuje adres mrowiska. Duże palce przebiegły po klawiaturze: www.etc... a Młody wdrapał się na kolana Tatusia-Bajarza i zabawa zaczęła się na nowo. Jeszcze więcej wiedzy, jeszcze więcej zabawy i te, niezauważone wcześniej, szczegóły.

Dla nas, dorosłych, świat robali najczęściej kojarzy się ze zwiniętą gazetą. Dzieci, które dopiero poznają cudowności natury, postrzegają to nieco inaczej. Fascynujące ile można się dowiedzieć od jednych i drugich maluchów...


Tatuś-Bajarz przytargał z targów trochę więcej książek, ale jeszcze nie wszystkie pokazał Młodemu. Już nie może się doczekać, by zobaczyć jego reakcje.

31.5.14

Bo czasem Tatuś-Bajarz może być okropny.

Całe dzieciństwo mały chłopiec marzył, jak to będzie, kiedy już dorośnie - kiedy będzie robił co chce i nikt nie będzie mu niczego zabraniał. Przecież będzie już dorosły.

I wtedy dorosłość przyszła i okazało się, że znów trzeba zacząć naukę czegoś od początku, a rodzice i tak są już na innym "levelu". W takiej sytuacji wyjść było niewiele. Można było usiąść nad rzeką piękną i rwącą i zapłakać rzewnie. Można było spróbować się wycofać pod skrzydła rodziców i tam pozostać, albo spróbować to wszystko ogarnąć.

Ileż można płakać i uciekać. Chłopiec postanowił więc zmierzyć się z dorosłą rzeczywistością. Czasem było bardzo trudno, a czasem niepokojąco łatwo. Zawsze jednak, kiedy już wydawało mu się, że coś zaczyna z tego rozumieć i awansować w hierarchii pogromców problemów... z nowym poziomem przychodziły nowe wyzwania i kłopoty. A z czasem te "wyzwania" przybrały całkiem realną i samobieżną formę.

O tym jak Tatuś-Bajarz radził sobie do tej pory, mniej więcej wiecie. Młody najczęściej uśmiecha Tatusia-Bajarza. Nie zawsze na tyle, by dało się to pokazać mimicznie, ale zawsze na tyle, że myśl "jestem z Ciebie dumny" synu automatycznie przechodzi przez łepetynę. A teraz jest jeszcze i Młodszy. Uśmiechy nie powinny schodzić z twarzy. A jednak - wyzwania nowego poziomu dają znać o sobie. Różnica wieku między Młodym a Młodszym jest taka, że jeden z nich jest samobieżny, głośny, wygadany, zręczny i bardziej lub mniej (zależnie od nastroju) samodzielny. Drugi... - dopiero zaczyna się obracać na brzuch. Sami więc rozumiecie, jak kierunek i jaki zwrot ma w tym równaniu zazdrość.

Młody może odczuwać spadek zainteresowania swoją osobą, może to powiązać z pojawieniem się nowego człowieczka i przeniesieniem uwagi właśnie na tego osobnika. Tym samym, Młody może chcieć walczyć o utraconą porcję uwagi - z nami, ale również z Młodszym. I faktycznie - kiedy tak się dzieje, uwaga do Młodego wraca, ale chyba niekoniecznie w takiej formie, jakby sobie życzył.

A Młodszy się rozkichał. Młodego trzymamy więc na dystans. Kiedy tylko zauważymy, że potrzebna jest interwencja to sami... Tatuś-Bajarz interweniujemy. To właśnie wtedy jest okropny, czego Młody nie zapomina mu powiedzieć.

Ciężko jest wytłumaczyć dziecku, dlaczego czasem trzeba zająć się jedną z pociech dokładniej niż drugą. W małych, zapłakanych oczach widzę wtedy oskarżające "on jest dla Was ważniejszy" - i nic więcej nie mogę zrobić. Nie mogę powiedzieć, że się myli i jest odwrotnie, nie daję rady wytłumaczyć, że "Jak Młodszy dorośnie..." W takich chwilach wieczór jest już całkiem przechlapany.
Jak powiedzieć trzylatkowi, że gdy on sam (Młody) miała 4 miesiące Tatuś-Bajarz był równie zaborczy i nadopiekuńczy - z jedną drobną różnicą - odganiał od Młodego Babcie, Dziadki i wszelkie inne przeszkadzajki nie jego będące rodzicami.
Czy to pomoże?

Na dziś Okropny-Tatuś-Bajarz mówi cichutko: Dobrej nocy.

24.5.14

Deglutyzator - podejscie trzecie.

Słońce pięknie ostatnio świeci na niebie, ale nad domkiem Tatusia-Bajarza przelatują drobne chmurki. Młody i Młodszy postanowili sobie zakatarzyć. O ile Młody jest względnie samobieżny i (jeszcze względniej) samodzielny i najgorsze co może zrobić, to rozsmarować wszystko w bliżej nieprzybliżalnych okolicach, o tyle Młodszy jeszcze nie przyswoił sobie idei dmuchania nosa. Nos trzeba wydmuchać za niego.

I tu na scenę (ponownie) wychodzi deglutyzator . Cóż tu dużo ukrywać - zdążyłem się już trochę oswoić z tym piekielnym narzędziem i teraz podchodzę do tej czynności nieco spokojniej. No a Młodszy?

Pomyślmy... i wyobraźmy sobie, że leżymy sobie beztrosko i tylko ćmienie głowy spowodowane zapchanym nosem psuje nam radość z dnia. I wtedy pochyla się nad nami ktoś cztery... pięć razy większy od nas i wkłada nam do nosa rurę od odkurzacza.

Być może właśnie dlatego Młodszy płacze, a czasem zaciska mocno buzię (zupełnie jak Tatuś-Bajarz u dentysty). Ale co robić?

Inna sprawa, że deglutyzator, jak to odkurzacze, działa na zasadzie ssania. Bujna wyobraźnia podpowiadała Tatusiowi-Bajarzowi obrazy, na których udało mu się przenicować Młodszego na drugą stronę - w wyniku braku dostępu powietrza do wnętrza... Ale rzeczywistość nie jest aż tak straszna. Jakkolwiek - jest wymagająca, bo trzeba czteromiesięcznemu berbeciowi przetłumaczyć, że buzia musi być otwarta (zupełnie, jak Tatusiowi-Bajarzowi u dentysty). Kiedy już ją otworzy powietrze ma się którędy dostać i dziecko powinno być bezpieczne.

Trzeba też zwalczyć w sobie ten dylemat, co będzie silniejsze - obawa przed wystraszeniem Pociechy, czy chęć niesienia pomocy zapchanemu noskowi.

A w te klocki Tatuś-Bajarz nigdy zbyt mocny nie był... no jakoś tak... jakoś.

18.5.14

Drzewo zasadzone

Bez owijania w bawełnę - tak, chodzi o drzewo z powiedzenia. 

Po świecie chodzą różne przekonania, stereotypy i powiedzenia. Niektóre z nich są krzywdzące, niektóre niegroźne, jedne błahe, a inne nieosiągalne. Tatuś-Bajarz stara się, by jego życiem nic podobnego nie rządziło - bo nie bójmy się tego powiedzieć wprost - takie stereotypy potrafią zawładnąć sposobem myślenia człowieka. 

Więc prewencyjnie staramy się je w naszej rodzince ignorować - tak jak przesądy.

Ale... Tatuś-Bajarz jest też troszeczkę hipokrytą (no bo któż nim nie jest) - zwłaszcza, gdy w grę wchodzą stereotypy/oczekiwania przez Tatusia-Bajarza już spełnione. Każdy lubi się czasem troszeczkę pochwalić.
Mawia się, że mężczyzna powinien:
spłodzić syna
zasadzić drzewo
wybudować dom. 

Punkt pierwszy jest już podwójnym powodem do dumy. Punkt trzeci - dom, dał się łatwo zastąpić mieszkaniem - przecież ciężko oczekiwać, że każdy mężczyzna w tym kraju wybuduje domek... wiem wiem... byłoby cudownie, ale... no prawda jest taka, że nie da się.

Tylko to drzewo - to właśnie ono spędzało sen z powiek. Metaforycznie rzecz prezentując...

Ale podczas spacerów Polem Mokotowskim Tatuś-Bajarz zastanawiał się, czy pozwolą mu zasadzić tu jakieś drzewko i jakby miał się do tego zabrać.

Tymczasem na balkonie dojrzewała choinka, która była z nami już dwie Gwiazdki. Wczoraj wreszcie wróciła do natury. Nie na Polu Mokotowskim... ale w miejscu o wiele przyjemniejszym.




3.5.14

Dziś będzie o dziecku, ale o innym...

Dziś będzie o Tatusiu-Bajarzu, który – jak już zdążyliście zauważyć – jest facetem, a faceci... często mają bardzo blisko do bycia chłopcami. Objawia się to przede wszystkim w konfrontacji z narzędziami, gadżetami i przyjemnością z majsterkowania.

Gdzieś głęboko w sferze marzeń Tatusia-Bajarza kryje się chęć posiadania niewielkiego warsztatu – takiego przy garażu, z dwiema skrzyneczkami przenośnych narzędzi, z imadłem i stołem, na którym można te wszystkie zabawki rozłożyć. Może kiedyś uda się to marzenie zrealizować. Tymczasem miejsce warsztatu jest w pawlaczu, a wszelkie naprawy i drobne majsterki wyprawiam z rozmachem i zapałem godnym większej sprawy. Nie będę tego ukrywał, ani się tego wstydził.

Nie wszystko jednak, co wymaga naprawy, lub jakiejkolwiek przeróbki / ingerencji, wiąże się z wyciąganiem warsztatu na podłogę, kilkugodzinnego planowania i sprzątania (to ostatnie, już post factum). Czasem warto zaimponować pociechom (lub Ukochanej) przygotowaniem na każdą sytuację, nawet tak poważną, jak wymiana żarówki, naprawa maszyny do szycia, otwarcie listu od fiskusa, czy założenie smoczka na butelkę.

Na takie sytuacje Tatuś-Bajarz jest doskonale przygotowany. Ma szwajcarski scyzoryk i multitool z kiosku. Myślę, że każdy męski czytelnik zrozumie powagę tej deklaracji. Może tylko z wyłączeniem jednego drobiazgu.

Niezbyt krótka uwaga petitem:
Tatuś-Bajarz miał kiedyś dziadka. A dziadek (również Bajarz, jak mawiano) powiadał, że nie stać nas na kupowanie tanich rzeczy. Przewrotność tej zasady spowodowała, że sens takiego postępowania długo nam umykał. Kiedy jednak później (w sensie kilku dekad), musieliśmy kupić kilka par spodni w czasie, w którym kiedyś kupowaliśmy tylko jedną; czy kiedy noże tępiły się i łamały zanim przebrnęły przez swoje obiecane 1000 bochenków. Dopiero wtedy matematyka okazała się właściwa – płacenie 10 razy za mniej często przekraczało koszt jednego większego zakupu.


A jednak z multitoolem Tatuś-Bajarz nie zaszalał. W końcu – ile razy mógłby musieć z niego skorzystać. Kilka drobiazgów w miesiącu... przecież „nikt nie będzie z tego strzelał”. Zamiast poświęcać kilka stów na markę Bajarz zdecydował się na wydatek złotych kilkudziesięciu. Dopiero po jakimś czasie wróciły do niego słowa Dziadka.

Najpierw więc okazało, się, że nóż nie jest zbyt ostry i wymagał wyciągnięcia ostrzałki z pawlaczowego warsztatu. Jakiś czas później podobną usterką wykazał się otwieracz do puszek. I znów wizyta w pawlaczu. Podobnie było z przypadkiem, gdy uchwyt do bitów okazał się za luźny i potrzebne były kombinerki (z pawlacza). A skoro już o kombinerkach..., w którymś momencie jedna z końcówek szczypiących przeszła przez blokadę w obudowie i całość nie dała się już zamknąć. W ruch poszły więc dwa śrubokręty.

Ukochana śmiała się szczerze z nowej zabawki Tatusia-Bajarza i nazywała ją zestawem małego majsterkowicza, bo ciągle trzeba było przy niej majsterkować. A Tatuś-Bajarz wyniósł z tego dwa wnioski.

Po pierwsze – swoje dzieci będzie uczył dziadkowej prawdy: nie stać nas na kupowanie tanich rzeczy.

Po drugie – jeśli jakiś Victorinox, albo Leatherman chciałby recenzji porównawczej na temat przydatności multitoola w życiu rodzica – służę swoją osobą.

28.4.14

Kwestie poza kontrolą...

I znów przychodzi zamyślenie...

...a w życiu Tatusia-Bajarza, jak w życiu każdego rodzica, przychodzi moment, kiedy zdaje sobie sprawę po raz pierwszy, że nie ma możliwości absolutnie panować nad czasem i wychowaniem pociechy. Choćby nie wiem, jak bardzo się chciało, nie można umieścić dziecka pod szklanym kloszem i nie dopuszczać do niego czynników zewnętrznych. Trzeba się z tym pogodzić, że kiedyś to "wiecznie małe i słodkie" dziecię wyruszy w świat czerpać wzorce i wiedzę z innych źródeł.

Taka myśl boli, ale nie to jest najgorsze. Najbardziej boli i przeraża moment, kiedy "szkoda" już się wydarzyła, a my możemy tylko obserwować bilans strat...

...zupełnie jak Tatuś-Bajarz dziś rano.

Po śniadaniu Młodszy dał się wreszcie uśpić, a reszta dnia zapowiadała się całkiem pomyślnie, gdy nagle - pośród brzdęku zderzanych resoraków - do uszu Tatusia-Bajarza dotarło:

"Ona tu jest... ona tu jest i tańczy dla mnie" śpiewane przez Młodego.

Niedowierzanie ustąpiło rozpaczy tuż po trzecim powtórzeniu.

Tatuś-Bajarz jest dość mocno wyczulony w kwestiach muzycznych, więc kierunek, w którym ktoś ustawił gust muzyczny Młodego, zmroził mu krew w żyłach. Dlaczego... któż mógł to uczynić... co robić?

16.4.14

Rozmowy nieuniknione #1

To jeszcze nic z tych rzeczy i nic z tych tematów. Po prostu... w życiu chyba każdego zabieganego młodego rodzica (pary rodziców) zdarza się chwila, kiedy w zamyśleniu i rutynie wieczornej toalety zakłada się pociechom złe pieluchy... O ile Młodszy utopił się w swoim przydziale, o tyle Młody... hmm, czy z pieluchy można zrobić stringi?

W każdym razie. W takich chwilach człowiek zdaje sobie sprawę jak czas zasuwa, jak to się we wszystkim trzeba orientować, jak szybko dzieci dorastają, jak nie ma czasu na pisanie zbyt długich pamiętników i znów... - jak szybko dzieci dorastają i jak dorosłe mają problemy...


Ukochana:
Zobacz Tatusiu-Bajarzu, jak ten nasz Młodszy słodko i beztrosko śpi.

Tatuś-Bajarz:
A może on wcale nie jest beztroski... tylko wciąż martwi się sytuacją na Bliskim Wschodzie.

...



To może już się połóż Tatusiu-Bajarzu...



Pewnych rozmów nie da się uniknąć.

8.4.14

Przebiegło przez głowę #5

Dziś nie będzie opowieści o Młodym, ani o Młodszym. Dziś Tatuś-Bajarz wybrał się z Rodzinką na spacer. Wracali już do domu, gdy minęła ich inna rodzinka na rowerach. Wydawało się, że prowadzący ten peleton najmłodszy (ale na oko ośmio... dziesięcioletni) przedstawiciel innej rodzinki, stracił panowanie nad kierownicą. kiedy cała trójka się zatrzymała lider podbiegł z ogromnym płaczem do swojej mamy szlochając, że coś wpadło mu do oka...


- Rośnie nam nowy, światowej sławy, piłkarz - pomyślał Tatuś-Bajarz złośliwie.

Dzień już wcześniej był nieco nerwowy.

6.4.14

Poślizgu się nie uniknie... oraz rozmowy rodziców o dzieciach i o wspomnieniach.

Młodszy jest z nami już ponad dwa miesiące. W tym czasie Tatuś-Bajarz, niczym drogowcy na zimę, znów dał się zaskoczyć.

Kiedy Młodszy pojawił się na świecie Tatusiowi-Bajarzowi wydawało się, że już całkiem nieźle wychodzi mu organizowanie sobie czasu, pomiędzy dojrzewaniem swoim (do odpowiedniej roli) i swojej pociechy (której dojrzewanie jest całkiem standardowym i zupełnie prywatnym procesem), pracą i przyjemnościami a dzieleniem się swoimi bajkami z Wami. Przy takim założeniu, Młodszy nie powinien niczego zmieniać, a jedynie dołożyć się do puli inspiracji. Tymczasem...

...tymczasem zwinne paluszki Młodszego oraz ostry i szczwany (nie boję się tego przyznać) umysł Młodego, kradną mi czas w nieograniczonych ilościach. I choć co rano budzę się z mocnym postanowieniem, że dziś Wam coś napiszę i zbieram doświadczenia i informacje z poprzednich dni, to musi się wydarzyć coś większego, by wreszcie...

..by wreszcie dzieci, padnięte, pozwoliły zasiąść do  klawiatury na tyle wcześnie, by móc coś przeskrobać.

I tak było na przykład dziś. A wydarzeniem były urodziny kolegi Młodego.
Impreza urodzinowa przeprowadzona została w plenerze, co okazało się świetną okazją do obserwacji wielu... bardzo szczęśliwych dzieciaków. Podwórko sprzyja szczęściu dziecka. Więc Młody i cała ferajna uszczęśliwiała się przez kilka godzin. Rodzice w tym czasie siedzieli sobie przy cieple wiejącym od grilla i przypatrywali się pociechom. Siedzieli sobie tacy... młodzi, piękni i beztroscy, szczęśliwi szczęściem swojego potomstwa. No i rozmawiali. O wszystkich tych typowych tematach, które mają w zanadrzu wszyscy Ojcowie i wszystkie Matki.
-... i znów łudziłem się, że się wyśpię - powiedział jeden z Ojców.
- kiedy masz dziecko, to możesz zapomnieć o wyspaniu się w weekend - dodał drugi.
- po raz pierwszy cieszyłem się z przestawienia czasu do przodu - pomyślał głośno Tatuś-Bajarz - przynajmniej raz, w niedzielę, Młodszy obudził się o siódmej, zamiast o szóstej.
- no tak, tylko ja się potem zastanawiałem wieczorem, czemu moja córa jest taka śpiąca przed dobranocką - wtrącił ten pierwszy.

W kąciku Matek chyba było podobnie...
- spróbuj spakować dwójkę potworów do samochodu i zdążyć gdzieś na czas... - dobiegały do nas fragmenty zdań.


Były też chwile, kiedy tematem ogólnym stawały się wspomnienia i plany, które potem szybko przerywało:
- ale wieeesz... jak się ma w domu małe dzieci, to...
- sama zobaczysz, jak się zmieni...
- a najlepiej kiedyś moje starsze...

Dzieci dalej uszczęśliwiały się na podwórku, w ogródku i na górze piachu. Beztroski i niewinny czas wieku lat trzech... czterech.

A kiedy wróciliśmy do domu, po wieczornej kąpieli, Ukochana weszła do salonu i zastrzeliła Tatusia-Bajarza pytaniem:
- czy mi się wydaje, czy Młody ma malinkę?



27.2.14

Auć - czyli "O budowaniu wspomnień i zaletach posiadania tłuszczyku"

Wspomnienia są bardzo ważnym elementem w relacjach rodzinnych. Być może nie przywiązujemy do nich wagi w chwili, gdy się właśnie zdarzają, ale po upływie dłuższego czasu nabierają tej szlachetności, która powoduje, że z przyjemnością do nich wracamy. Oczywiście, gdy wydarzenia z przyszłej przeszłości mają charakter negatywny, pozostają w pamięci zdecydowanie dłużej i intensywniej.
Te przyjemne muszą najczęściej nieco ciężej zapracować na swoją pozycję. Co nie zmienia faktu, że należy się starać takie wydarzenia prowokować.

Zimę mamy w tym roku w takiej, a nie innej jakości. Dla jasności: Tatuś-Bajarz nie miałby nic przeciwko, by wiosna wybuchła już radośnie i pożegnała zimę aż do grudnia. Póki jednak jeszcze mamy tę białą porę roku, grzechem będzie, gdy nie skorzystamy z jej dobrodziejstw. Dziś postanowiliśmy z Ukochaną zabrać Młodego na jego pierwsze w życiu łyżwy. Młodszy też się z nami wybrał, ale z racji preferowania pozycji horyzontalnej nie brał aktywnego udziału w zabawie. Plan był niemal perfekcyjnie przygotowany, a jego najsłabszą stroną był fakt, że Tatuś-Bajarz od ćwierć wieku nie jeździł na łyżwach.*

Z jedną ręką na bandzie, a drugą ciasno owiniętą wokół Młodego, Tatuś-Bajarz dał jednak radę pokonać kilka okrążeń. Co więcej - jemu samemu udało się pokonać jeden dystans bez trzymanki, co zaczęło nieźle rokować. I wtedy zaczęliśmy się już powoli zbierać do domu. Wiecie - to ten czas, kiedy najczęściej coś się musi przydarzyć.

Byliśmy więc już tylko kilka metrów od bramki i zejścia z lodowiska, gdy "fajt" najpierw zrobił Młody, a zaraz potem "fajt" zrobił również Tatuś-Bajarz. O ile jednak potomkowi po prostu rozjechały się nogi i na lodowisku najpierw klęknął, o tyle Tatuś-Bajarz... najzwyczajniej usiadł. Gorzej - usiadł na łyżwie synka, co mogło delikatnie wykręcić mu nogę. Było trochę śmiechu i krzyku, ale zaczęliśmy się powoli podnosić. Młody na nogę nie narzekał, a i Tatuś-Bajarz przez chwilę rozważał zrobienie jeszcze jednego kółka. Być może nawet by je zrobił, gdyby na nogawce spodni nie zauważył małej dziurki, wokół której powstała ciemna plama. Młody miał jednak dużo szczęścia, iż noga się nie skręciła, bo Tatuś-Bajarz jednak faktycznie usiadł na tej łyżwie. I teraz miał dziurkę w ... miejscu, które właśnie przestaje być szynką, a zaczyna być udem.

W domu Ukochana opatrzyła ranę i przykleiła plaster. Również Młody osłuchał i obadał Tatusia-Bajarze i przykleił następny plasterek - taki z pingwinami. Młodszy nic nie zrobił, ale ponieważ wcześniej użyczył swojej pieluchy do powstrzymania krwawienia, uznał, że może kontynuować - w miarę ciche tym razem - przebywanie w pozycji horyzontalnej.

I tu już prawie mógłbym skończyć opowieść. Ale Ukochana stwierdziła, że na jej oko, to wygląda nieco poważniej, i że tężca też nie można wykluczyć, więc zaleciła wyprawę do chirurga. Więc Tatuś-Bajarz posłuchał. Po niezbyt krótkim czasie spędzonym na SORze w jednym ze stołecznych szpitali, po konsultacji, podczas której Pan Doktor pochwalił profesjonalizm opatrunku z pingwinami i zalecił oszczędzać się przez jakiś czas oraz zmierzył "szkodę" (a była całkiem szkodliwa), Tatuś-Bajarz wrócił do domu, przez całą drogę rozmyślając, kiedy znów będzie mógł pójść z synem na łyżwy. I tak sobie myślał..., że choć blizną nie będzie się chwalił, to razem z Młodym będą mogli wrócić do tej przygody.


Ach... prawie zapomniałem - miało być jeszcze o tłuszczyku. No dobrze - Po pomiarze "szkody", którą wyliczył na około 5cm, Pan Doktor dodał: "na szczęście wszystko schowało się w tłuszczyku.
Tatuś-Bajarz faktycznie do postaci filigranowych nie należy i ze zbędnymi krągłościami stara się walczyć, ale w tej jednej chwili uznał, że tłuszczyk na właściwym miejscu nie jest taki zły.


*Dopiero po napisaniu i przeczytaniu tego zdania, zdałem sobie sprawę, jak dawno temu to było.

26.2.14

Rzeczywistości opierniczanie (chyba).

Dziś Tatuś-Bajarz opowie historię bardzo krótką. Jakkolwiek przyjemnie zrobiło się na sercu i w domu Tatusia-Bajarza po pojawieniu się Przesyłka, to nie zwiększyło to ilości wolnego czasu. Wręcz przeciwnie - zdecydowanie więcej chwilek trzeba teraz poświęcić na zdwojone opowiadanie bajek...

Ale przecież od tego właśnie jest Tatuś-Bajarz.

I tak opowiadanie bajek trwa w najlepsze i prawie zawsze podwójnie.

Oczywiście nie jest za łatwo. Młody, jako Starszy, nie zawsze chce słuchać bajek dla Młodszego. A Młodszy nie rozumie jeszcze bajek dla Młodego.

Młody wyjechał na ferie. Czy oznacza to więcej czasu? Nie sądzę. W tym miejscu pojawia się ten aspekt względności czasu, którym nawet Einstein się nie zajmował.*

A Młodszy - chwilowo pozbawiony wsparcia ze strony starszego brata - musi walczyć z rzeczywistością sam. Najwyraźniej nie jest zadowolony z postawy rzeczonej rzeczywistości, a swoje oburzenie wyraża głośno i dobitnie - oraz przeciągle. Gdybym miał to odnieść do standardów dorosłości, musiałbym powiedzieć, że Rzeczywistość jest przez niego opierniczana równiutko - od ubłoconych kaloszy, aż po buraczkowe uszy. I z powrotem.

Młody niebawem wraca. A Tatuś-Bajarz zastanawia się, co ciekawego z czasem stanie się tym razem.



* W rodzinach z więcej niż jednym potomkiem, gdy czasowo, lub trwale, zanika jeden z czynników czasochłonnych, pozostałe czynniki rozszerzają się tak, by wypełnić powstały niedobór. Ergo zajętość czasu równa się constans.

3.2.14

Psie kupy w kapturku...

Tatuś-Bajarz, jak już zapewne było wspomniane, pracuje słowem. A ze słowem jest tak, że trzeba na nie uważać, bo użyte nieostrożnie może zaszkodzić.
Słowo używane często wzbogaca słownictwo w szereg rozwiązań na niemal każdą okazję - od pochwał, przez opinię o pogodzie aż do inwektyw. Trzeba więc się szczególnie starać, by niechcący, tak zupełnie niechcący, nie machnąć takim wachlarzem rozwiązań prosto w ucho Młodego (lub Młodszego), który (lub którzy) mógłby (lub mogliby etc. - rozumiecie, prawda?) użyć ich potem z pełnym entuzjazmem i brakiem zrozumienia albo - co gorsza - również ze zrozumieniem.

By tego uniknąć Tatuś-Bajarz pobiera od czasu do czasu nauki, by nad słowem panować i o słowie się dowiadywać nowych nowinek. Porozmawiajmy więc o pogodzie...

Młodszy nie jest jeszcze mobilny, więc na spacer wyszli tylko Tatuś-Bajarz i Młody. Przechadzka obfitowała w popularne "okoliczności przyrody" tyleż piękne, co białe i niemal nie zmącone stopą Człowieka... bądź Człowieczka. No wiecie - taki równiutki biały śnieg.


Z brązowymi kropkami.


- No tak - pomyślał Tatuś-Bajarz. - Wiosny jeszcze nie ma, a gówno już na wierzch wychodzi.
- O czym myślisz Tatusiu?  - zapytał Młody, jakby czytał w moich myślach (czy wspominałem już, jak bystrego mam syna?), czym wyrwał ojca z zadumy i wprawił w lekkie zakłopotanie.
- O tym, że jest już zimno i chyba pora wracać do domku.
- Jeszcze tylko zrobię orzełka, dobrze? - zakrzyknął radośnie - zobacz, jaki tam jest równiutki śnieg.


Z brązowymi kropkami.


- Dobrze synku, ale może już bliżej domu, dobrze? Zobacz -tłumaczyłem ostrożnie dobierając słowa -  tam biegały pieski i jak źle trafisz to będziesz wracał do domu z  p s i ą   k u p ą   w   k a p t u r k u . . .


I już wypowiadając ostatnie słowo Tatuś-Bajarz wiedział w jaką minę wdepnął. On sam nie przegapiłby takiej okazji. Miał to we krwi - tej samej, która płynęła w żyłach Młodego. To geny... Ten nowy związek semantyczny nie mógł przemknąć niezauważony...

- Tato, a jak wygląda psia kupa w kapturku?

30.1.14

Młody i Młodszy - przemknęło przez głowę i zostało tam na dłużej - 01

Dwóch mam Was teraz - to sprawa świeża,
I gdy Was widzę, to wiem dokąd zmierzam.
Że wszystko będzie dobrze na pewno wiem.

Mam teraz w domu dwóch Ananasów,
Na nic innego nie mam już czasu,
I pewnie nerwów dwie tony zjem.

Lecz dobrze mi z tym, bez dwóch zdań,
Choć czasem ze mnie Tatuś-Drań,
Bo kochać, to umieć powiedzieć "nie".

Kochać to wiedzieć, kiedy powiedzieć "może".
"Nie synku, nie możesz pobawić się nożem"
I tak - "owszem, pobawimy się..."

Dwóch mam Was teraz, plus Ukochana
Gęba powinna śmiać się od rana.
Śmieje się serce i za to dziękuję.

Wybaczcie jeśli warknę i tupnę czasem,
postawię w kącie, postraszę basem,
Ale to dlatego, że się o Was boję.

Bo czasem cierpliwość przegrywa z miłością,
czasem złe słowo w gardle... kością...
Czasem... czasem... lecz...

Gdy w Waszych oczach widzę łzy
Głos mi się łamie i serce drży
I cała złość - idzie precz.

18.1.14

Nadejście Przesyłka

Nie oszukujmy się, ale to właśnie w tych szczególnie wyczekiwanych (i mogłoby się wydawać, że również spodziewanych) przypadkach dajemy się najłatwiej zaskoczyć.

W każdym razie tak to jest z Tatusiem-Bajarzem i Ukochaną. Byliśmy pewni, że cokolwiek zrobimy, by przygotować się na nadejście Przesyłka i tak nie będziemy przygotowani w pełni. Zdaliśmy się więc na "to, co miało być" i w ten sposób chcieliśmy zdjąć ze swoich barków przynajmniej odrobinę stresów. W pewnej chwili sądziliśmy nawet, że mamy wszystko pod kontrolą.

A tymczasem - podczas przygotowań do kolejnych odwiedzin w punkcie bocianiej poczty - nic nie zapowiadało, byśmy się mieli pomylić. Przesyłek spokojnie oczekiwał, my również i tylko na chwilę, podczas podróży, Tatuś-Bajarz wpadł w strefę ciszy radiowej. Okazało się jednak, że ta mała chwila braku kontaktu mogła skończyć się tym, że nie zdążyłbym na awizację i byłbym co nieco smutny.

Na szczęście zdążyłem i wszyscy doczekaliśmy się Młodszego. Młody zaś już sprząta swój pokój, żeby mógł się z nim bawić i nim opiekować. Razem z Ukochaną zastanawiamy się, jak szybko dojdzie do pierwszego konfliktu na tle prawa własności zabawek, ale zanim to nastąpi...

...uśmiechamy się niewyspanie.



9.1.14

Czwartek...

..., w którym historia się powtarza, a Tatuś-Bajarz cierpliwy nie jest.

Trochę ponad trzy lata temu pisałem już podobne słowa. Wtedy też nie mogłem się doczekać. Ale wtedy też byłem (na szczęście w błędzie).

Tym razem nie ma żadnych nakrętek, żadnych wyobrażeń, które mogłyby się nie spełnić... jest tylko czysta, 100% niecierpliwość, która wisi w powietrzu i czasem iskrzy powodując spięcia tam i siam.

A Przesyłek się wciąż spóźnia.
A Tatuś-Bajarz... jest wciąż niecierpliwym Tatusiem.

A kiedy w grę wchodzi niecierpliwość, to Wena idzie spać, pracować ani wyspać się nie da, noce są za długie, wszystko dzieje się albo za szybko, albo za wolno, a obserwowanie zabaw Młodego od razu uzupełnia się o jedno z dwojga:

Ale będzie fajnie, jak ich będzie dwóch;
A co to będzie, jak ich będzie dwóch...

A potem znów zerkamy na zegarek i pytamy się wzrokiem - czy to już?




3.1.14

effing in-laws

Czy w życiu każdego rodzica przychodzi taki moment, że najchętniej zabroniłby dziadkom i ciotkom kontaktu z własnymi dziećmi? Czy jest to raczej zjawisko sporadyczne, a może wręcz Tatusio-Bajarzowe?

No bo nie oszukujmy się... Tatuś-Bajarz, choć nazwa na to może nie wskazuje, stara się być tatusiem z twardymi zasadami.

Owszem, pamiętam, że dziadkowie i babcie służyli do rozpuszczania dzieci, do folgowania im i pozwalania na odrobinę więcej. Ale nie jestem w stanie pogodzić się z faktem pozwalania na wszystko. Szczególnie, jeśli to "wszystko" odbywa się w znaczącej niezgodzie z zasadami wprowadzanymi w osobistym domu Tatusia-Bajarza i Ukochanej.

Dzieciństwo to czas względnej beztroski - i staramy się, by Młody o tym pamiętał, ale zgodziliśmy się, że są pewne granice.  Należy je postawić jasno i trzymać się ich sztywno. Dzieci i tak popełnią swoją dawkę głupot - nie łudźmy się - są na to zbyt pomysłowe. Jeśli dobrze rozegramy karty - to nie będziemy im tego ułatwiać - i o to chyba chodzi w wychowaniu, prawda?

Ustalamy więc granice. I przestrzegamy ich w domu i zawsze jakoś to wychodzi. Ustaliliśmy też sobie pewien margines, na który granice mogliby przesunąć dziadkowie. Liczyliśmy się z tym, że kiedy będziemy wracać po wizycie u dziadków, trzeba będzie poświęcić kilka dłuższych chwil na "prostowanie spraw". Nie wiem, jak Ukochana, ale ja łudziłem się, że jeśli granice zostaną przesunięte za daleko, to stanie się to pod naszą nieobecność.

No bo Tatuś-Bajarz i Ukochana uważają, że jednak autorytet rodziców jest wartością bezwzględnie najwyższą. Wszelkie próby jego podważenia mogą się niedobrze skończyć i nie chodzi o to, że ktoś komuś w złości rozbije nos - ale o to, że wynik takich działań skupia się na dziecku i jego kontaktach z rodzicami. Takie partyzanckie, a czasem gówniarskie zachowanie dziadków, może się wydawać zabawne przez moment - do chwili, kiedy latorośl przynosi do obiadu tekst o zięciu lub synowej, którego żadne z nas wcześniej nie słyszało. Nagle robi się niezręcznie.

Co jednak sobie pomyśleć, kiedy dziadek z babcią łamią na kawałki, kruszą i depczą te wskazówki, prośby i zasady wprost - na naszych oczach. i śmieją się, jak małe dzieci, bo wnuk się cieszy.

Można powiedzieć raz... drugi... trzeci... można poprosić i zasugerować.

Gdyby byli mali i nieletni, gdybyśmy nie podejrzewali, że wszystko rozumieją, gdyby nie powiedzieli "dobrze, tak zrobimy", to wszelkie wpadki byłyby łatwiej zrozumiałe i wybaczalne. Ale jeśli jest inaczej, to albo mamy to czynienia z głupotą, albo ze złośliwością.

Daleki jestem od uznania którychkolwiek z dziadków (i babć) za głupich - czyli pozostaje złośliwość...

No i co wtedy...

Krzyk, zgrzytanie zębami, pakowanie manatków i wyjazd do domu?


... i ciche dni, przez tydzień, dwa... miesiąc?