31.5.14

Bo czasem Tatuś-Bajarz może być okropny.

Całe dzieciństwo mały chłopiec marzył, jak to będzie, kiedy już dorośnie - kiedy będzie robił co chce i nikt nie będzie mu niczego zabraniał. Przecież będzie już dorosły.

I wtedy dorosłość przyszła i okazało się, że znów trzeba zacząć naukę czegoś od początku, a rodzice i tak są już na innym "levelu". W takiej sytuacji wyjść było niewiele. Można było usiąść nad rzeką piękną i rwącą i zapłakać rzewnie. Można było spróbować się wycofać pod skrzydła rodziców i tam pozostać, albo spróbować to wszystko ogarnąć.

Ileż można płakać i uciekać. Chłopiec postanowił więc zmierzyć się z dorosłą rzeczywistością. Czasem było bardzo trudno, a czasem niepokojąco łatwo. Zawsze jednak, kiedy już wydawało mu się, że coś zaczyna z tego rozumieć i awansować w hierarchii pogromców problemów... z nowym poziomem przychodziły nowe wyzwania i kłopoty. A z czasem te "wyzwania" przybrały całkiem realną i samobieżną formę.

O tym jak Tatuś-Bajarz radził sobie do tej pory, mniej więcej wiecie. Młody najczęściej uśmiecha Tatusia-Bajarza. Nie zawsze na tyle, by dało się to pokazać mimicznie, ale zawsze na tyle, że myśl "jestem z Ciebie dumny" synu automatycznie przechodzi przez łepetynę. A teraz jest jeszcze i Młodszy. Uśmiechy nie powinny schodzić z twarzy. A jednak - wyzwania nowego poziomu dają znać o sobie. Różnica wieku między Młodym a Młodszym jest taka, że jeden z nich jest samobieżny, głośny, wygadany, zręczny i bardziej lub mniej (zależnie od nastroju) samodzielny. Drugi... - dopiero zaczyna się obracać na brzuch. Sami więc rozumiecie, jak kierunek i jaki zwrot ma w tym równaniu zazdrość.

Młody może odczuwać spadek zainteresowania swoją osobą, może to powiązać z pojawieniem się nowego człowieczka i przeniesieniem uwagi właśnie na tego osobnika. Tym samym, Młody może chcieć walczyć o utraconą porcję uwagi - z nami, ale również z Młodszym. I faktycznie - kiedy tak się dzieje, uwaga do Młodego wraca, ale chyba niekoniecznie w takiej formie, jakby sobie życzył.

A Młodszy się rozkichał. Młodego trzymamy więc na dystans. Kiedy tylko zauważymy, że potrzebna jest interwencja to sami... Tatuś-Bajarz interweniujemy. To właśnie wtedy jest okropny, czego Młody nie zapomina mu powiedzieć.

Ciężko jest wytłumaczyć dziecku, dlaczego czasem trzeba zająć się jedną z pociech dokładniej niż drugą. W małych, zapłakanych oczach widzę wtedy oskarżające "on jest dla Was ważniejszy" - i nic więcej nie mogę zrobić. Nie mogę powiedzieć, że się myli i jest odwrotnie, nie daję rady wytłumaczyć, że "Jak Młodszy dorośnie..." W takich chwilach wieczór jest już całkiem przechlapany.
Jak powiedzieć trzylatkowi, że gdy on sam (Młody) miała 4 miesiące Tatuś-Bajarz był równie zaborczy i nadopiekuńczy - z jedną drobną różnicą - odganiał od Młodego Babcie, Dziadki i wszelkie inne przeszkadzajki nie jego będące rodzicami.
Czy to pomoże?

Na dziś Okropny-Tatuś-Bajarz mówi cichutko: Dobrej nocy.

24.5.14

Deglutyzator - podejscie trzecie.

Słońce pięknie ostatnio świeci na niebie, ale nad domkiem Tatusia-Bajarza przelatują drobne chmurki. Młody i Młodszy postanowili sobie zakatarzyć. O ile Młody jest względnie samobieżny i (jeszcze względniej) samodzielny i najgorsze co może zrobić, to rozsmarować wszystko w bliżej nieprzybliżalnych okolicach, o tyle Młodszy jeszcze nie przyswoił sobie idei dmuchania nosa. Nos trzeba wydmuchać za niego.

I tu na scenę (ponownie) wychodzi deglutyzator . Cóż tu dużo ukrywać - zdążyłem się już trochę oswoić z tym piekielnym narzędziem i teraz podchodzę do tej czynności nieco spokojniej. No a Młodszy?

Pomyślmy... i wyobraźmy sobie, że leżymy sobie beztrosko i tylko ćmienie głowy spowodowane zapchanym nosem psuje nam radość z dnia. I wtedy pochyla się nad nami ktoś cztery... pięć razy większy od nas i wkłada nam do nosa rurę od odkurzacza.

Być może właśnie dlatego Młodszy płacze, a czasem zaciska mocno buzię (zupełnie jak Tatuś-Bajarz u dentysty). Ale co robić?

Inna sprawa, że deglutyzator, jak to odkurzacze, działa na zasadzie ssania. Bujna wyobraźnia podpowiadała Tatusiowi-Bajarzowi obrazy, na których udało mu się przenicować Młodszego na drugą stronę - w wyniku braku dostępu powietrza do wnętrza... Ale rzeczywistość nie jest aż tak straszna. Jakkolwiek - jest wymagająca, bo trzeba czteromiesięcznemu berbeciowi przetłumaczyć, że buzia musi być otwarta (zupełnie, jak Tatusiowi-Bajarzowi u dentysty). Kiedy już ją otworzy powietrze ma się którędy dostać i dziecko powinno być bezpieczne.

Trzeba też zwalczyć w sobie ten dylemat, co będzie silniejsze - obawa przed wystraszeniem Pociechy, czy chęć niesienia pomocy zapchanemu noskowi.

A w te klocki Tatuś-Bajarz nigdy zbyt mocny nie był... no jakoś tak... jakoś.

18.5.14

Drzewo zasadzone

Bez owijania w bawełnę - tak, chodzi o drzewo z powiedzenia. 

Po świecie chodzą różne przekonania, stereotypy i powiedzenia. Niektóre z nich są krzywdzące, niektóre niegroźne, jedne błahe, a inne nieosiągalne. Tatuś-Bajarz stara się, by jego życiem nic podobnego nie rządziło - bo nie bójmy się tego powiedzieć wprost - takie stereotypy potrafią zawładnąć sposobem myślenia człowieka. 

Więc prewencyjnie staramy się je w naszej rodzince ignorować - tak jak przesądy.

Ale... Tatuś-Bajarz jest też troszeczkę hipokrytą (no bo któż nim nie jest) - zwłaszcza, gdy w grę wchodzą stereotypy/oczekiwania przez Tatusia-Bajarza już spełnione. Każdy lubi się czasem troszeczkę pochwalić.
Mawia się, że mężczyzna powinien:
spłodzić syna
zasadzić drzewo
wybudować dom. 

Punkt pierwszy jest już podwójnym powodem do dumy. Punkt trzeci - dom, dał się łatwo zastąpić mieszkaniem - przecież ciężko oczekiwać, że każdy mężczyzna w tym kraju wybuduje domek... wiem wiem... byłoby cudownie, ale... no prawda jest taka, że nie da się.

Tylko to drzewo - to właśnie ono spędzało sen z powiek. Metaforycznie rzecz prezentując...

Ale podczas spacerów Polem Mokotowskim Tatuś-Bajarz zastanawiał się, czy pozwolą mu zasadzić tu jakieś drzewko i jakby miał się do tego zabrać.

Tymczasem na balkonie dojrzewała choinka, która była z nami już dwie Gwiazdki. Wczoraj wreszcie wróciła do natury. Nie na Polu Mokotowskim... ale w miejscu o wiele przyjemniejszym.




3.5.14

Dziś będzie o dziecku, ale o innym...

Dziś będzie o Tatusiu-Bajarzu, który – jak już zdążyliście zauważyć – jest facetem, a faceci... często mają bardzo blisko do bycia chłopcami. Objawia się to przede wszystkim w konfrontacji z narzędziami, gadżetami i przyjemnością z majsterkowania.

Gdzieś głęboko w sferze marzeń Tatusia-Bajarza kryje się chęć posiadania niewielkiego warsztatu – takiego przy garażu, z dwiema skrzyneczkami przenośnych narzędzi, z imadłem i stołem, na którym można te wszystkie zabawki rozłożyć. Może kiedyś uda się to marzenie zrealizować. Tymczasem miejsce warsztatu jest w pawlaczu, a wszelkie naprawy i drobne majsterki wyprawiam z rozmachem i zapałem godnym większej sprawy. Nie będę tego ukrywał, ani się tego wstydził.

Nie wszystko jednak, co wymaga naprawy, lub jakiejkolwiek przeróbki / ingerencji, wiąże się z wyciąganiem warsztatu na podłogę, kilkugodzinnego planowania i sprzątania (to ostatnie, już post factum). Czasem warto zaimponować pociechom (lub Ukochanej) przygotowaniem na każdą sytuację, nawet tak poważną, jak wymiana żarówki, naprawa maszyny do szycia, otwarcie listu od fiskusa, czy założenie smoczka na butelkę.

Na takie sytuacje Tatuś-Bajarz jest doskonale przygotowany. Ma szwajcarski scyzoryk i multitool z kiosku. Myślę, że każdy męski czytelnik zrozumie powagę tej deklaracji. Może tylko z wyłączeniem jednego drobiazgu.

Niezbyt krótka uwaga petitem:
Tatuś-Bajarz miał kiedyś dziadka. A dziadek (również Bajarz, jak mawiano) powiadał, że nie stać nas na kupowanie tanich rzeczy. Przewrotność tej zasady spowodowała, że sens takiego postępowania długo nam umykał. Kiedy jednak później (w sensie kilku dekad), musieliśmy kupić kilka par spodni w czasie, w którym kiedyś kupowaliśmy tylko jedną; czy kiedy noże tępiły się i łamały zanim przebrnęły przez swoje obiecane 1000 bochenków. Dopiero wtedy matematyka okazała się właściwa – płacenie 10 razy za mniej często przekraczało koszt jednego większego zakupu.


A jednak z multitoolem Tatuś-Bajarz nie zaszalał. W końcu – ile razy mógłby musieć z niego skorzystać. Kilka drobiazgów w miesiącu... przecież „nikt nie będzie z tego strzelał”. Zamiast poświęcać kilka stów na markę Bajarz zdecydował się na wydatek złotych kilkudziesięciu. Dopiero po jakimś czasie wróciły do niego słowa Dziadka.

Najpierw więc okazało, się, że nóż nie jest zbyt ostry i wymagał wyciągnięcia ostrzałki z pawlaczowego warsztatu. Jakiś czas później podobną usterką wykazał się otwieracz do puszek. I znów wizyta w pawlaczu. Podobnie było z przypadkiem, gdy uchwyt do bitów okazał się za luźny i potrzebne były kombinerki (z pawlacza). A skoro już o kombinerkach..., w którymś momencie jedna z końcówek szczypiących przeszła przez blokadę w obudowie i całość nie dała się już zamknąć. W ruch poszły więc dwa śrubokręty.

Ukochana śmiała się szczerze z nowej zabawki Tatusia-Bajarza i nazywała ją zestawem małego majsterkowicza, bo ciągle trzeba było przy niej majsterkować. A Tatuś-Bajarz wyniósł z tego dwa wnioski.

Po pierwsze – swoje dzieci będzie uczył dziadkowej prawdy: nie stać nas na kupowanie tanich rzeczy.

Po drugie – jeśli jakiś Victorinox, albo Leatherman chciałby recenzji porównawczej na temat przydatności multitoola w życiu rodzica – służę swoją osobą.