22.9.15

Trzy tygodnie później... wciąż jakby wczoraj.

Kiedy w rodzinie pojawia się nowy obywatel, to przez dłuższą chwilę należy się liczyć z potężnymi zawirowaniami. Nawet jeśli wydaje się, że już przecież znamy ten problem i nic nie powinno nas zaskoczyć, to rzeczywistość znajdzie sposób, by sprostować nasze wyobrażenia.

Tatuś-Bajarz już prawie zapomniał jak to jest, gdy trzeba się przebierać dwa razy przed wyjściem do pracy, bo... jajecznica, bo płatki z mlekiem, bo niezwykle klejący buziak...
I wszystko to jest słodkie i zrozumiałe i cudownie się to wszystko wspomina, ale również - jak bardzo to męczy i denerwuje.

Całkiem niedawno - w nadzwyczaj obrazowy sposób - Tatuś-Bajarz przekonał się, jak dobrymi obserwatorami potrafią być dzieci i jak łatwo przejmują nasze zachowania i reakcje.

Młoda jest na świecie od niemal trzech tygodni, ale zdążyła już (niestety) spędzić trochę czasu w samochodzie na niezbędnych wizytach i sprawunkach. Cóż - z każdym następnym obywatelem w rodzinie zmniejsza się ilość czasu na "te sprawy". Staraliśmy się załatwić wszystko jak najszybciej, ale nie zawsze udało nam się zdążyć przed końcem jej drzemki. Budziła się wtedy niepocieszona. Najwyraźniej miała tego dnia bardzo kiepski dzień, bo w pewnym momencie dała nam jasno do zrozumienia...



... że jeśli nie zwolnimy, to dopiero da nam popalić.

Bo z dziećmi  trzeba intensywnie, ale powoli. Na pośpiech zawsze znajdzie się czas.

9.9.15

Morning has broken...


Wprawdzie nie był to poranek, a wieczór, ale na brak powodów do podziękowań Tatuś-Bajarz nie mógł narzekać.

Młoda sama miała czas na codzienne marudzenie, ale dziś postanowiła sobie na chwilę odpuścić. W radiu już od pewnego czasu leciała jakaś stara płyta. Młoda zakwiliła (niebezpiecznie dając do zrozumienia, że zaraz może zapłakać.


Tatuś-Bajarz wziął ją więc na ręce, a wtedy z głośników popłynęło:



Młoda - obrana w gustowny ciemnozielony bodziak ze Snoopym - utonęła w ramionach Tatusia-Bajarza. Ucichła przy tym prawie natychmiast, a pod koniec piosenki dała do zrozumienia, że mała Panna będzie teraz odpoczywać.

Tatuś-Bajarz - ubrany w nieco mniej gustowny, ale praktyczny T-shirt, z całkiem świeżymi oznakami noszenia dziecka na rękach - dreptał w małym kółeczku. On również był bardzo cicho.


I tak trwali sobie w jej pierwszym tańcu.


A Młody zasypiał właśnie z Ukochaną w małym pokoju.

7.9.15

Młoda... i teraz mi łyso.

Tatuś-Bajarz ledwie zdążył zakończyć poprzedni wpis - ten o oczekiwaniu, a w domu pojawił się nowy powód do skreślenia kilku słów.
No może nie ledwie, ale jeśli macie szczęście posiadania dzieci (zwłaszcza tych niewielkich i w ilości przekraczającej jedną sztukę), to zapewne zrozumiecie względność czasu w tym wypadku.

Najpierw Młody poszedł do zerówki. Nowa szkoła i nowe znajomości na początku nieco go onieśmielały, ale wszystko wskazuje na to, że mu się tam spodobało. Nawet system zmianowy, wymuszony przez ilość dzieci z jednego rocznika, nie rzucał cienia na ten nowy etap. Co więcej, Młodemu poprawił się apetyt.
Ale apetytem nie będziemy się zajmować.

Młodszy - na razie trwa w beztrosce nie wiedząc nawet, że z przyczyn punktowych i deograficznych na jakiś czas upiekło mu się ze żłobkiem.

No i był jeszcze Brzuszek. Z jakiegoś powodu postanowił on nie ujawniać się do końca. Za to nagle postanowił regularnie o sobie przypominać. I na tym właściwie minęła nam ostatnia środa. No prawie.

Ukochana wydawała się znajdować wiele przyjemności w straszeniu Tatusia-Bajarza pytaniami o wszelkie możliwe trasy dojazdu do szpitala. Zrobiła mu nawet test na wyrywki, co miałby zrobić, gdyby do szpitala nie zdążyli.
Żarty wydawały się jednak trochę mniej zabawne, gdy wieczorem Młody i Młodszy poszli już spać, a Brzuszek dalej dokazywał.

Kiedy udało nam się znaleźć opiekę dla chłopców, ruszyliśmy w rajd przez miasto. Był to oczywiście "rajd" głównie w sensie umownym. Znaki wyznaczały prędkość, Tatuś-Bajarz zwalnial przed zakrętami, a całą trasa była... cóż tu dużo mówić. Głównie nocna...
A potem pojawiła się Młoda.

Wczesnym... bardzo wczesnym rankiem Tatuś-Bajarz wrócił do domu, by stawić czoła jeszcze jednemu wyzwaniu. Jeszcze śpiący, usiadł na kanapie i spojrzał na Młodszego. Ten zapytał tylko "Gdzie Mama?"

Tatuś-Bajarz wyobraził sobie, jak okropnym przeżyciem dla Potomków musiało byc obudzenie się w domu bez Ukochanej. Kiedy jednak w kilku słowach usłyszeli, co wydarzyło się w nocy, obydwaj spojrzeli pytająco: "I co teraz?"

- A teraz - zaczął Tatuś-Bajarz - idę się ogolić. Kto chce popatrzeć?

I wszyscy trzej pomaszerowali do łazienki.

1.9.15

Oczekiwanie... jak ja nie cierpię oczekiwania. Zawsze coś się przegapi.

Są - w szczególności - dwie sytuacje, których Tatuś-Bajarz bardzo nie lubi.
Pierwszą z nich jest pośpiech. Drugą oczekiwanie.W obu przypadkach prawie zawsze coś się skopie, przeoczy, o czymś zapomni  i kto wie, co jeszcze.

Sęk w tym, że Tatuś-Bajarz (wraz z Ukochaną) są właśnie w stanie intensywnego Oczekiwania, a Trzecia Przesyłka - jakby wzorując się na swoich braciach - wcale się nie spieszy, choć jej termin właśnie minął.

No nie powiem, że się tego nie spodziewaliśmy, ale ponieważ przez ostatnie kilka lat nagromadziło nam się trochę "patyny", to i rzeczy do zrobienia "na wczoraj" nie brakuje. Ukochana z resztą całkiem aktywnie potrafi odnaleźć wszystkie niezbędne, choćby najmniejsze, robótki.
I tak przez ostatnie tygodnie Tatuś-Bajarz bawił się w cieślę, murarza, glazurnika, hydraulika oraz ogólnie pojmowaną złotą rączkę i logistyka. Prawie nie starczało mu czasu na balkonowy ogródek.

Rozwiązywaliśmy problemy, jeden za drugim, z taką intensywnością, że któregoś wieczoru, gdy usiedliśmy na spokojnie (eufemistycznie rzecz ujmując), zauważyliśmy, że zapomnieliśmy przedyskutować i zaplanować jeszcze kilku - dość waznych - szczegółów. Oczekując na Trzecią Przesyłkę najwyraźniej wpadliśmy w taką rutynę, że zapomnieliśmy - na przykład - zatankować Familiobus - to był ten moment, gdy Tatuś-Bajarz wreszcie kupił kanister, o któym mówił od dwóch lat. Później niż zwykle zapakowaliśmy też walizkę szpitalną, później wyeksmitowaliśmy Młodszego z łóżeczka (ku naszemu zaskoczeniu zniósł przenosiny, bez jednej kropli sprzeciwu - twarda sztuka).
Fotelik przyjechał w ostatniej chwili i nagle zorientowaliśmy się, że nie da się go zamontować do naszego obecnego, terenowego, wózka spacerowego.
- Tatusiu-Bajarzu - zaczęła Ukochana niepokojąco spokojnie.
- Tak? - odparł zagadniony, pozornie spokojnie.
- ...a co zrobimy z wózkiem?
- ...przecież mamy wózek. Oh... wait... Tym drugim wózkiem...?
-  ahm. - wzięła wdech i...

No bo nie zastanowiliśmy się, czy bierzemy pojedynczy, czy kombi, czy się tam fotelik wpina, czy duże kółka i jaka waga, i żeby nam w samochodzie się mieścił...

- A kolor? - Tatuś-Bajarz nie do końca był pewien, czy zadał to pytanie, bo zmęczony ostatnimi tygodniami i nieco przygnieciony nadcodzącymi, powoli odpłynął w sen, w którym po podwórku ganiał wszelkie możliwe rodzaje wózków. Te zaś, w nosie mając zasady, grały w piłkę pod zakazem gry w piłkę, jeździły na hulajnogach po parkingu i ciągnęły za warkocze małe spacerówki.

Jak dobrze - pomyślał jeszcze tylko - że Ukochana tak nad wszystkim panuje.